Wyzwanie było potężne – maluchy są ikoną polskiej motoryzacji, ale to już zabytki. O klimatyzacji w fiacie 126p, mimo ponad 40-stopniowych upałów, można było tylko pomarzyć, przyśpieszenie porównywalne z rowerem, wspomaganie kierownicy… siłą mięśni, a komfort jazdy – powiedzmy – dyskusyjny. Ale determinacji i woli walki naszym załogom nie zabrakło, podobnie jak szczodrości naszym sympatykom – w zbiórce dla dzieci poszkodowanych w wypadkach są już prawie 3 miliony złotych!
Nasza przygoda zaczęła się wiele tygodni przed startem 5 lipca w Warszawie. Decyzja o wzięciu udziału w Wielkiej Wyprawie Maluchów zapadła błyskawicznie, ale… nie mieliśmy malucha!
Przygotowania
Poszukiwania nie trwały długo, w końcu dobrze znamy rynek moto. Znaleźliśmy kultowy pojazd, ale nie był to zwykły maluch – to był maluch, który pomaga! Był bowiem licytowany podczas 28. Finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Teraz pomaga w zebraniu środków na pomoc dla dzieci poszkodowanych w wypadkach drogowych.
Maluch, jak na starszego pana przystało – narodził się bowiem 7 listopada 1997 roku – był dystyngowany i nieco konserwatywny w osiągach – dlatego wymagał lekkiej zaprawy kondycyjnej i niewielkich zabiegów pielęgnacyjnych przed tak wymagającą Wyprawą. Tu i ówdzie wymieniliśmy części, coś tam podrasowaliśmy, a także przebraliśmy w nowy garnitur w firmowych barwach Alior Leasing. No i rzecz najważniejsza, nasz maluch to jeżdżąca klasa, dlatego nie mogło zabraknąć także melonika.
Z nakryciem głowy dla dżentelmena było trochę kłopotu, bowiem ten rozmiar nie jest zbyt popularny, a galanterie nie podołały temu wyzwaniu. Ale od czego jest tak znana w świecie kreatywność ekipy Alior Leasing – melonik został uszyty, czy też raczej odlany – pod wymiar. I tak maluch zyskał miano największego dżentelmena Wyprawy. Pozostały tylko kwestie rejestracji, ubezpieczenia, zatankowania i… w drogę. Tu należą się wielkie słowa uznania dla Łukasza Wolińskiego, dzięki któremu „oddanie malucha do użytku” było w ogóle możliwe i przebiegło w tempie iście ekspresowym.
Dzień pierwszy – start w Warszawie
Wszystkie maluchy pojawiły się karnie na starcie w piątkowy poranek 5 lipca na placu przed warszawskim Pałacem Kultury i Nauki. Było kolorowo i gwarnie, bo widok 80 fiatów 126p stojących jeden obok drugiego zaskoczył niejednego mieszkańca stolicy. I każdy chciał sobie zrobić zdjęcie z maluchem. Zwłaszcza z tym w meloniku…
Zanim odpaliły ryczące silniki naszych bolidów, na specjalnej scenie ambasadorowie Wyprawy opowiedzieli o celach całego przedsięwzięcia i zbiórce dla dzieci poszkodowanych w wypadkach drogowych. Wszystko szeroko relacjonowały media.
Załogę numer 1 stanowili: Sobiesław Zasada i Longin Bielak. Ten pierwszy ma… 94 lata, drugi skończył 97! Nie ma lepszej wizytówki ducha walki i hartu, determinacji oraz konsekwencji w osiąganiu celu niż nasi giganci motorsportu.
– Razem z Longinem Bielakiem w 1974 roku przejechaliśmy trasę małym fiatem do Monte Carlo, by pokazać milionom Polaków, że ten niewielki samochód sprawdzi się w każdych warunkach. Teraz trasa jest dużo dłuższa, ale napędza nas szczytny cel – wspominał tuż przed startem Sobiesław Zasada, najbardziej utytułowany polski rajdowiec.
Punktualnie w południe obaj panowie ruszyli na czele całej Wyprawy w kierunku celu – Monte Cassino.
Za sterami naszego malucha dżentelmena pierwszego dnia siedli Marlena Stafijowska i Remek Stupnicki. W drodze na południe Polski Wyprawa odwiedziła fabrykę w Tychach, gdzie przez wiele lat produkowano kultowe fiaty 126p. Zwiedzanie fabryki odbyło się oczywiście na… kołach. Zapewne niejedno auto to tu właśnie przyszło na świat (nasz maluch powstał w fabryce w Bielsko-Białej, dlatego nie pojawiły się łzy wzruszenia. Ale się pojawią, cierpliwości…).
Żeby nie było łatwo organizatorzy Wyprawy przyszykowali dla jej uczestników zaskakującą i niełatwą niespodziankę – przejazd po specjalnym torze testowym. Na szczęście i sam tor, i jego czterokołowi testerzy swoje lata już mieli, więc obyło się bez szaleńczych wyścigów. Powoli, za to dystyngowanie, tor został zaliczony. I można było śmigać dalej…
Pierwszy dzień dobiegł końca w Zatorze, a na koncie Wyprawy zebrano tego dnia 202 391,44 zł.
Dzień drugi – nauka w Zakopanem
Wyprawa to nie tylko widowiskowy przejazd kultowymi samochodami do Włoch i zbiórka środków dla dzieci, lecz także ważne zadanie – edukacja w zakresie bezpieczeństwa w ruchu drogowym. Dlatego u stóp Tatr stanęło miasteczko BRD, czyli kompleks obiektów przeznaczonych do nauki przepisów. Byli też ratownicy medyczni, którzy uczyli pierwszej pomocy, i symulatory, gdzie każdy mógł w sposób całkowicie bezpieczny przeżyć „wypadek”, z koziołkowaniem samochodu włącznie.
Po wypiekach na policzkach naszych najmłodszych gości sądzimy, że nauka nie poszła w las i zasady bezpieczeństwa zostały im trwale wpojone.
Po zajęciach edukacyjnych nasza ekipa, bez żadnych technicznych problemów, dojechała do Krynicy, a w skarbonkach było już 272 253,32 zł.
Dzień trzeci – witamy na Węgrzech
Kolejne setki przejechanych kilometrów zaczęły już dawać o sobie znać. Pojawiły się pierwsze poważniejsze awarie. No cóż, nic nie trwa wiecznie… Część maluchów, których nie udało się naprawić na trasie, musiała dojechać na lawetach do warsztatu na nocne intensywne leczenie.
W maluchu z melonikiem, który wciąż jechał na własnych kołach, rządy objęli Rafał Świetlik i Jarosław Kowalski.
Stan konta wynosił już 359 541,57 zł.
Dzień czwarty – Pechowa Rumunia
Stało się! Chwila nieuwagi i w naszego maluszka wbił się kolega. Na pierwszy rzut oka straty były niewielkie. Ot, odleciał zderzak, ale od czego są trytytki, w które przezornie zaopatrzyła się nasza załoga. Chwila spędzona pod autem, za to na rozgrzanym asfalcie, i gotowe. Można jechać dalej. A przynajmniej tak się wówczas wydawało…
Tymczasem Wyprawa minęła półmetek z 586 801,54 zł na koncie!
Dzień piaty – spotkanie z niedźwiedzicą
W dalszą trasę ruszyli Maciej Czapski i Maciek Kostkowski. Czekał ich wyjątkowy odcinek – najpiękniejsza w Europie, a zarazem diabelnie wymagająca Trasa Transforgarska.
Dech zapierały widoki z wijących się w górach serpentyn, nerwy lekko sponiewierało spotkanie z niedźwiedzicą i jej małymi spacerującymi po trasie, ale silniki polskich maszyn dokonywały niemożliwych do dokonania rzeczy – z zabójczą mocą 26 koni mechanicznych wspinały się metr za metrem po stromych zboczach, rzężąc, stukając i dymiąc z wysiłku. Ale dawały radę.
Choć nie wszystkie…
W naszym maluchu zaczęła pękać osłona silnika, trytytki na zderzaku też nie wytrzymały, ale najgorsze, że padł też trzeci i czwarty bieg. Zepsuty wsteczny nam zbytnio nie przeszkadzał, bo nieustannie parliśmy do przodu, jednak organizatorzy Wyprawy zdecydowali, że maluchowi należy się odpoczynek. Na noc zjechał do warsztatu już na lawecie. Ale z uśmiechem na masce i melonikiem na dachu!
W naprawie nie był jednak osamotniony. W samochodzie ambasadora Wyprawy Bartosza Ostałowskiego trzeba było zrobić… przeszczep silnika. Nowy motor przyjechał prosto z Polski. Przy takiej naprawie kosmetyczne zabiegi w naszym aucie to jak nic.
Za to na koncie Wyprawy było już 840 260,34 zł!
Dzień szósty – jak przekonać serbskiego celnika
W drodze do Serbii pękła magiczna granica – udało się zebrać już milion złotych! Na granicy pojawił się jednak mały problem. Serbscy celnicy nie chcieli wpuścić lawet z zepsutymi fiatami – bali się, że jadą na sprzedaż. Interwencja konsula i… przepchnięcie maluchów przez linię graniczną rozwiązały sprawę. No cóż, co kraj to obyczaj.
Kierowców czekały tego dnia także inne wyzwania – ten odcinek był wyjątkowo długi i musieli spędzić w autach prawie 15 godzin, a temperatura wewnątrz blaszanych puszek przekraczała 50 stopni. Pomagały butelki wody wylewane na głowy. I determinacja.
Załogi dzielnie dojechały do miejsc noclegowych z kontem, na którym było 1 270 245,95 zł.
Dzień siódmy – promem do Włoch
Gdy rano Wyprawa ruszyła do Splitu, zaczął się wyścig z czasem. Prom wypływał o godz. 19:30 i dla spóźnialskich podjechanie pod zamkniętą bramę portu byłoby ostatnim punktem podróży.
Co do kondycji naszego gentelmana w kapeluszu, to powróciły problemy z 3. i 4. biegiem, ale Maćki znalazły sposób, jak wrzucać te biegi w spartańskich warunkach. To pozwoliło kontynuować jazdę w kierunku portu w Splicie. Niestety, pech nas nie opuszczał. Osłona silnika w końcu pękła tak, że na biegu jałowym silnik wył, co wzbudziło przerażenie naszej kolejnej ekipy, gdy finalnie dojechaliśmy do portu. Na szczęście szybki serwis „ramię w ramię” pozwolił uporać się NAWET z taką usterką!
W Splicie na ostatnią prostą zameldowali się Tomasz Sudaj i Kuba Butta. Gdy wjechali na prom na koncie Wyprawy było już 1 540 005 zł.
Dzień ósmy – meta w Monte Cassino
Ten odcinek zaczęliśmy z wysokiego C – z każdym kilometrem bliżej mety rosły emocje związane ze świadomością, czego dokonujemy i w jakim stylu. Wielka Wyprawa Maluchów w pełnym składzie zbliżała się do jednego z najważniejszych symbolicznych miejsc dla każdego Polaka – Monte Cassino. Dojeżdżaliśmy tam w 80. rocznicę słynnej bitwy!
Po drodze Wyprawa zawitała jeszcze do fabryki w Cassino, gdzie w 1973 r. wyprodukowano pierwszego fiata 126p. I tu pojawiły się pierwsze łzy radości, że się udało.
Podjazdowi pod klasztor na wzgórzu i wizycie na polskim cmentarzu towarzyszył już nastrój zadumy i refleksji. Oddaliśmy hołd poległym żołnierzom, którzy swoim życiem zapłacili za wolność całej Europy.
Na mecie w Monte Cassino na koncie Wyprawy było już 2 004 138,64 zł.
Choć tegoroczna Wielka Wyprawa Maluchów już się zakończyła, zbiórka dla dzieci poszkodowanych w wypadkach drogowych trwa. Jej celem jest zebranie do końca sierpnia miliona euro.
Gorąco zachęcamy do wsparcia, a wszystkim dotychczasowym darczyńcom serdecznie dziękujemy za wielkie serca!
Tu znajdziecie naszą skarbonkę dla dzieci, uzbieraliśmy już ponad 12 tys. zł: https://zrzutka.pl/wielkawyprawamaluchow/s/aliorleasing
A tu jest strona główna Wielkiej Wyprawy Maluchów dla Dzieci 2024: https://wielkawyprawamaluchow.pl/